przez michal 29 lip 2010, 6:57
Od sześciu lat jeżdżę na szosówce, baza to Merida 800, natomiast flaki gruntownie zmodernizowane trzy lata temu na Campagnolo Centaur (strzał w 10, albo raczej w 9): klamki + przerzutka + kaseta, i Shimano 105 - reszta. Prędkości można osiągać niesamowite, fantastycznie się prowadzi, przekładnie dają możliwość dobrego przyspieszenia, ogólnie jest radość, ale:
raz, cena takiego roweru nawet na słabym osprzęcie to minimum 2000 zł, co jest IMO skandalem.
dwa, cięzko dobrać takie opony, na których można bez obaw wpaść na kawałki drobnego potłuczonego szkła (standard przy krawędziach jezdni - skoro wyrzucają psy przez okna auta, to czemu nie mieliby wyrzucać butelek - i na ścieżkach rowerowych, debili jak wiadomo nie sieją), bez nonsensownej straty czasu i energii na zmianę dętki.
trzy, jazda w pochylonej pozycji nie każdemu służy, plecy, szyja, dupa ( wygodne siodło niezastąpione),
cztery, i co najgorsze, to fatalne ograniczenia szosówki. Innymi słowy jedziesz tam, gdzie jest twardo, wszędzie indziej - na własną odpowiedzialność. Oczywiście można sobie z tym poradzić planując trasy tędy i owędy, w tę i z powrotem, tu skręcisz, tam wyjedziesz, ale po pewnym czasie staje się to niestety rutyną, bo gdzie nie pojedziesz, tam już byłeś.
Dlatego coraz poważniej myślę o zmianie pojazdu, tylko, że sam nie wiem na jaki? Bo przesiąść się z szosy co waży 9 kilogramów na trekking co waży 14 kg i ma strasznego muła, to raczej nie chcę...
'Es ist alles lächerlich, wenn man an den Tod denkt' T. Bernhard
"Wovon man nicht sprechen kann, darüber muß man schweigen" L. Wittgenstein