Zamiast podawać tracklistę i resztę informacji, które są za rogiem, a komentarz ograniczać do jednego słowa, od razu pomogę sobie linkiem do Discogs (clicky) i przejdę do sedna.
Muzyka właściwie wychwalać wręcz nie wypada, bo w branży downtempo jest królem jak Armin w trancowej. No, prawie. OK, koniec tanich porównań. Płyta co najmniej porządna z czarującą muzyką do posłuchania w wolnym czasie. Dosłownie - "wolnym". Świetnie wyprodukowana i zaaranżowana, jednocześnie - co podobno stanowi stosunkową nowość w twórczości Simona Greena, odpowiednio wsparta tanecznym bitem w wymagających tego momentach. Niektórzy doszukują się tu inspiracji stylem Buriala (m. in. ponakładane wokale, sekcja perkusyjna w "Eyesdown"), ale z racji stażu Bonobo może być co najwyżej odwrotnie.
Album z krwi i kości, wyważony i niemal idealnie zestawiony (przejście z "Prelude" w "Kiara" jest kosmiczne), jednocześnie skutecznie unikający pretensjonalności, o którą w downtempo i tak zwanych "czilałtach" nietrudno.
"Naprawdę warto".