W pracy mam dzisiaj luz więc mogę napisać nieco więcej
Po godz. 15 zjawili się u mnie panowie Stelmach i Sisiek, którzy zapewnili napoje, z czego jeden o dość egzotycznej nazwie OZONE, ja z kolei przygotowałem zagrychę czyli... cukierki ale nie jakieś tam pierwsze lepsze tylko z mieszanki wedlowskiej więc ekstraklasa
W czasie gdy my raczyliśmy się konsumpcją i rozmowami o problemach tego świata, swoje możliwości prezentowali Stein i jego YearMix, Patterson - EOYC'08 on ah.fm oraz Faskil - Silly Waffles. Sisiek koniecznie chciał zamulić jakimś Krisem Li Bingiem (nie wiem co to za jeden, nie wiem jak to się pisze
) ale mu nie pozwoliliśmy. Warto nadmienić, że w trakcie tego posiedzenia wzrosło grono fanów niejakiej Magdaleny z Łodzi o kolejnego FMEowicza, czyli mnie
O tym, że najwyższy czas zbierać się do wyjścia, przypomniał nam powrót mojej mamy, udaliśmy się jeszcze na obiado-kolację do 'u Emila', przyjemna knajpa ale oszukują co do czasu oczekiwania na jedzenie i zamiast rozkoszować się posiłkiem jedząc go jak nakazują przepisy dobrego żywienia przez 30 minut, trzeba było załatwić to w 5, bo istniało ryzyko, że nie zdążymy na pociąg. Sprawy nie ułatwił Krzysztof Ś. który jak jedzie na imprezę to potrzebuje STAŁEGO dopływu świeżego alkoholu więc zamówił sobie jeszcze browara, z którym rozstał się dopiero gdzieś w połowie drogi do Lublina (a konkretnie to z kuflem po nim). W między czasie poprosiliśmy taxi o pomoc w dostaniu się na dworzec, potem jeszcze szybkie zakupy prowiantu na drogę i... w drogę
Dobrze, że trafiliśmy na wyrozumiałego kierowcę dzięki czemu te kilka minut upłynęło w wesołej atmosferze.
Po dotarciu na dworzec pozostało nam już tylko narobić popeliny przy kasach, gdzie za 65 zł oficjalnie staliśmy się 'podróżnikami'. Warto dodać, że Sisiek paradował po dworcu z kuflem w jednej ręce i butelką w drugiej ale jakoś nie wzbudził zainteresowania odpowiednich służb, tylko pani kasjerka martwiła się o jego stan zdrowia, gdy patrząc na jego ekwipunek powiedziała coś w stylu, że chyba za dużo pije. W ciągu 5 minut, które pozostały do odjazdu udało nam się zgubić najpierw Stelmacha, a gdy się znalazł to zniknął Sisiek
Jako, że wielkiego zainteresowania 'naszym' pociągiem wśród podróżnych nie było bez problemu znaleźliśmy miejscówkę i zaczęliśmy ostatnią część befora. Tu prym wiodły 4 rzeczy: zaporoże, oddajcie mi moje 15 baniek, zabawy przez telefon z oczekującymi na nas chłopakami w Lublinie i najważniejsze, nerwowe oczekiwanie na przybycie służb mundurowych
Wszystko przez pana kanara, który albo spał na kursie dobrego wychowania albo zazdrościł nam, bo on w pracy, a my się bawimy. Najpierw przywitał nas słowami: a co to? bar? (zawsze myślałem, że najpierw mówi się: dzień dobry), a potem ciężko mu było poczekać 30 sekund aż Sisiek skończy rozmawiać przez telefon więc rozstaliśmy się jako ludzie po przeciwnych stronach barykady z obietnicą złożoną przez pana kanara, że odpowiednie służby mundurowe będą na nas czekać. Niestety spotkał nas ogromny zawód, prawie że nie do opisania, bo na dworcu w Lublinie nikt na nas nie czekał...
Na dworcu, Sisiek, człowiek o wielkim sercu, zaopiekował się bezdomnym (a konkretnie to w trolejbusie stojącym pod dworcem) i ruszyliśmy pod klub. Niestety taksiarz lubelski mógłby nauczyć się nieco od warszawskiego jak wozić 'wesołych' ludzi, bo przez całą podróż wyglądał tak jak byśmy robili coś złego jego rodzinie. Pod Mc czekała na nas ekipa beforowa od Rafała, strzeliliśmy parę fotek, kupiliśmy bilety od konika i weszliśmy do środka (jak już wiecie niestety nie wszyscy). Tam czekała już mocna ekipa z Radomia więc można było oficjalnie rozpocząć część imprezową.
Część imprezowa, co tu dużo mówić, było grubo. Najważniejsze rzeczy czyli towarzystwo i muzyka były wyśmienite. Trochę gorzej z nagłośnieniem czy efektami wizualnymi ale to w żadnych stopniu nie umniejszało imprezie. Swój czas spędzony w klubie podzieliłem na wywijasy na parkiecie (jeszcze dzisiaj mnie bolą łydki), a okupowanie baru gdzie 'okopała' się ekipa FME, zresztą, ze względu na śliczną barmankę to nie ma się czemu dziwić
Co do setów to nie wyróżniam nikogo, w każdym znalazłem coś specjalnego dla siebie, a i ogólne wrażenia jak najbardziej pozytywne. Choć z drugiej strony mam odczucie, że Recay'a 'słuchałem' najmniej. Na ostanie pół godziny nie miałem już sił więc przesiedziałem je w pustej, pierwszej sali ze Stelmachem, tym bardziej, że czekał nas spacer na stancję.
W drodze do niej spotkaliśmy Siśka i Bogusia (jakiś mały ten Lublin
) choć mogła to być i zaplanowana akcja. Ponieważ towarzystwo było jeszcze w bojowych nastrojach to spróbowaliśmy wejść do jakiegoś klubu ale był zamknięty więc postanowiliśmy ewakuować się na wcześniej ustaloną miejscówkę. Niektórzy nie byli by sobą gdyby nie odwiedzili po drodze monopolowego, przez co prawie zgubiłem swoją legitymację podróżnika, bo sięgnąłem do kieszeni po kasę, a parę minut później, patrząc w ziemię, zauważyłem swój bilet
Był to też wyśmienity moment aby złożyć życzenia Krzysiowi o czym, dodam nieskromnie, pamiętałem ja
Spacer zmęczył mnie do reszty więc po dojściu na miejsce zająłem miejsce siedzące i zacząłem regenerować siły, czyli słuchałem, odzywałem się ale już nie piłem
Czas do mojego i Stelmacha wyjścia minął bardzo szybko (Siśkowi tak się spodobało w Lublinie, że chciał zostać), Johnny koncertowo zaopiekował się sposobem w jaki dostaliśmy się na dworzec, gdzie ciuchcia już na nas czekała. Mieliśmy z 20 minut do odjazdu więc spokojnie zajęliśmy miejsce, gdy nagle zadzwonił do mnie Sisiek, że jednak jedzie z nami, udało mu się dostać na dworzec na 2 minuty przed odjazdem. W drodze do Warszawy, uderzyliśmy z Siśkiem w kimę, a Stelmach czuwał nad naszym bezpieczeństwem, przynajmniej tak twierdzi
Obudził nas gdzieś na początku Warszawy, pośmialiśmy się jeszcze trochę i kilkanaście minut później byliśmy na Centralnym gdzie kończy się moja opowieść.